WASZE HISTORIE

Zwykły, niezwykły kundelek – historia Ellen

Człowiek od zawsze stara się zapełnić luki w swoim sercu

Sam nie jestem wyjątkiem. Gdy wraz z rodziną przenieśliśmy się do Krakowa, mieliśmy prawie wszystko – dwójka kochających się rodziców, dwaj młodzi chłopcy, dach nad głową i ocean perspektyw. Do idealnego utopijnego obrazu brakowało jedynie wesołego psiaka. I tak w naszej rodzinie pojawił się Maks – sznaucer miniaturka.

Maks do ostatnich chwil był dziki, niedający się okiełznać. Zawsze chodził własnymi drogami. Nie lubił być czesany, nie lubił być noszony na rękach. Pies, który burzył ten cudownie namalowany obraz świata. Kochałem, a zarazem szanowałem go za niezależny, niezwykły charakter. Nadszedł jednak jego czas i zmuszeni byliśmy go uśpić – pies ledwo widział, miał problemy z trawieniem, jedyną pomocą, jaką mógł mu zaoferować weterynarz, były witaminy… lub sen.

Od tego czasu wszyscy szukaliśmy sposobu jak załatać tę ranę w sercu. Przez nasz dom przewinęły się myszy, chomiki, szczury, świnki morskie – ale żaden gryzoń nie zastąpi psa.

Gdy los daje Ci szansę

Pojawiła się idea, zalążek pomysłu, zrodzony gdzieś głęboko w głowie – potrzebujemy psa. Tata był przeciwny, zna mój lekkomyślny, marzycielski charakter. Mama rozumiała mnie świetnie – ona też potrzebowała psinki w domu. Tym razem nie chcieliśmy rasowego psa z długim rodowodem, nigdy do końca nam to nie imponowało. Zaczęliśmy więc poszukiwania.

Drobne kłótnie i sprzeczki z najbliższymi na przemian oddalały nas od futrzanej idei, by po chwili znów mogła się zrodzić w naszej głowie – jeszcze silniejsza niż wcześniej. Na jednym z portali ogłoszeniowych dowiedzieliśmy się, że ktoś na wsi ma do oddania cztery szczeniaki – suka się oszczeniła, a właściciel nie jest w stanie zapewnić odpowiednich warunków wszystkim psiakom. To był sygnał, na który chyba wszyscy czekaliśmy. Wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy.

W dobrą stronę

W połowie trasy dopadła nas ulewa – wycieraczki pracowały bez wytchnienia, opony przedzierały się przez kałuże. Pojawiały się myśli o zawróceniu. Na szczęście wyróżnia mnie mnie tylko lekkomyślność i marzycielstwo, ale też upartość i zawziętość.

Zjechaliśmy z głównej trasy, pokonaliśmy kilka zakrętów, przejechaliśmy pod starym mostem. Minęliśmy nawet pole kukurydzy! Właścicielka wskazała nam psią budę – prowizorycznie zbite deski osłonięte kawałkami tkaniny. Buda oczywiście w środku nie była wyściełana. Spartańskie warunki.

Po kilku słowach wyjęła psiaki z budy. Rzeczywiście były cztery – nie różniły się absolutnie niczym. Cztery drobne kuleczki, o masywnych łapkach i ciemnych brązowych oczach. Każde z nich niemrawo tuptało pośród deszczu. W takich opowieściach bardzo często mówi się o miłości od pierwszego wejrzenia. Ktoś zobaczył swojego psiaka i się zakochał, świat – a co ważniejsze, serce – zatrzymało się na chwilę. W moim przypadku tak nie było, choć wielokrotnie o tym marzyłem.

Trudny wybór

Chciałem być uczciwy, wziąć każdego szczeniaka na ręce i sprawdzić, co czuję. Miałem świadomość, że szukam prawdziwej więzi. Chciałem być wybredny.

Pierwszy psiak był miły w dotyku, słodki, ale nic poza tym. Drugi był dokładnie taki sam. Poczułem ogromne rozczarowanie. Mimo dwudziestu lat na karku, wciąż wierzyłem, jak mały chłopiec, że gdy tylko się dotkniemy, nawiążemy jakąś nić porozumienia. Że to właśnie przeznaczenie wypchnęło mnie z domu w ten dzień i kazało przedzierać się przez pola kukurydzy. Nie chciałem uwierzyć, że to wszystko na marne – ślepy strzał.

W końcu podniosłem ją na ręce. Trzeciego szczeniaka z miotu. I wtedy mnie uderzyło. Nie, nie uderzyło – uderzyła. Szczeniak wyrwał się z mojej ręki, zaczepił się pazurkami o bluzę i wspiął się do mojej twarzy dając mi najcieplejszego buziaka na całym świecie. Było to dla mnie niezwykłe uczucie – Maks był inny, zdystansowany, chłodny.

Nie mogłem jej od siebie odkleić. Szczerze mówiąc była wszędzie, a ja stałem jak sparaliżowany tym atakiem miłości. Nic nie mogłoby mnie przygotować na to. Wybór wydawał się prosty, ale chciałem przecież być uczciwy – czwarty psiak też zasługiwał na swoją szansę.

Okazało się jednak, że nie było nawet mowy o zdjęciu jej z rąk. Natychmiast zaczęła piszczeć, skakać i lizać jeszcze mocniej – mała terrorystka świetnie wyczuła moją wrażliwość i zaatakowała całym swoim urokiem. To właśnie w ten sposób wywalczyła sobie miejsce w moim życiu i sercu.

Ostatni ruch pędzla

Od tej pory Ellen jest u nas w domu i nigdy nie przestaje nas zaskakiwać. Chodzi bez smyczy, reaguje na gwizdanie, uwielbia aportować i biegać razem ze mną. Pierwszego dnia pobytu nauczyła się siadać – jest niezwykle inteligentna i słodka. I doskonale wie, jak wykorzystywać te narzędzia. Potrafi siadać na tylnych łapkach, a przednimi machać do przodu – zupełnie jak Surykatka.

Przez pewien czas obiecywałem sobie, że wychowam ją należycie, jak na porządnego właściciela przystało. Nic z tego. Ellen śpi z nami w łóżku. Ba! Śpi w każdym łóżku, każdej nocy – nie chce przecież nikogo szczególnie faworyzować.

Nie potrafię sobie wyobrazić lepszego psa. Zwykły, niezwykły kundelek znaleziony w budzie, który okazał mi tyle miłości i uczucia jak, ile nie okazał żaden człowiek, którego spotkałem w życiu. Chciałem psa, by zasklepić rany po pożegnaniu starego przyjaciela. Ale nigdy nie spodziewałem się, że nie tylko je zasklepi, ale sama zajmie większość przestani w moim sercu.

Mógłbym pisać godzinami o tym, co nas łączy, mógłbym dawać Wam rady, żeby adoptować i przygarniać psy które najbardziej tego potrzebują. Ale każdy nasz czytelnik doskonale o tym wie. Zamiast tego chciałbym życzyć Wam możliwości doświadczenia tego uczucia. Tej pięknej i czystej miłości, jaką potrafi obdarzyć tylko pies. Nikt inny.

Kacper


Pokaż wiecej

Kacper Hrycyna

Student Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Społeczny filozof, miłośnik wszelkich kudłatych zwierzaków.

Powiązanie artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Back to top button